Autor |
Wiadomość |
Gość |
Wysłany: Wto 7:42, 01 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Raport specjalny
Kontrowersje wokół książki Grossa
Piątek, 11 stycznia 2008
"Strach" nie jest książką naukową
Marek Jan Chodakiewicz
Marek Jan Chodakiewicz, autor książki "Po zagładzie", która 10 stycznia trafiła do księgarń, przedstawia odmienną od Jana Tomasza Grossa wizję stosunków polsko-żydowskich w pierwszych latach po wojnie. Trudno uznać "Strach" za pracę naukową - powiedział.
Do polskich księgarń trafiła książka Jana Tomasza Grossa pt. "Strach. Antysemityzm polski tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści". Autor opisuje w niej akty antysemityzmu w powojennej Polsce, tłumacząc je poczuciem winy z powodu postawy Polaków wobec Żydów podczas wojny, oraz chciwością - na zagładzie Żydów wielu Polaków skorzystało materialnie. Gross twierdzi, że w latach 1944- 1947 na terenie Polski zamordowano około 1500 Żydów, których nazywa "ofiarami polskiego antysemityzmu".
Marek Chodakiewicz, którego książka "Po Zagładzie" dotyczy tego samego czasu i tego samego problemu, ocenia tezy Grossa jako "błąd logiczny i nieścisłość historyczną". Według Chodakiewicza Żydów, którzy ginęli w powojennej Polsce, trudno nazwać ofiarami antysemityzmu - byli oni ułamkiem ogromnej liczby ofiar, jakie pochłonęły powojenny chaos i załamanie się struktur państwowych. Żydzi padali ofiarą pospolitych grabieży na równi z Polakami, ginęli też jako zwolennicy komunizmu. Chodakiewicz szacuje, że w opisywanym okresie wskutek przemocy mogło stracić życie około 500 Żydów.
Książka Grossa oparta jest na stereotypie Polaka-antysemity i utrwala ten stereotyp. Autor dobiera fakty tak, aby udowodnić tę tezę i pomija te, które jej zaprzeczają. Tymczasem powojenne stosunki polsko-żydowskie były zbyt skomplikowane, by można je zamknąć w określeniach "polski antysemityzm" i "żydokomuna". Gross wyrywa zabójstwa Żydów z kontekstu historycznego, nie zadaje sobie trudu pokazania całej zawiłości sytuacji w powojennej Polsce. Intencją Grossa nie było szukanie prawdy historycznej, tylko zastosowanie wobec Polaków swego rodzaju "kuracji wstrząsowej". Dlatego publikacja "Strachu" jest wydarzeniem raczej kulturowym niż naukowym - mówił Chodakiewicz.
Autor "Po Zagładzie" nie odrzuca twierdzenia Grossa, że Żydzi po wojnie ginęli w Polsce, nie kwestionuje też, że powojenny antysemityzm miał miejsce - inaczej niż Gross widzi proporcje zjawiska, inaczej je też interpretuje. W większości wypadków Żydzi ginęli nie dlatego, że byli Żydami, ale jako poplecznicy systemu komunistycznego. Moralnie niewłaściwe jest porównywanie rasistowskiego mordu na niewinnym cywilu do zabicia z przyczyn politycznych oficera UB, który był Żydem. A Gross tak właśnie robi - powiedział Chodakiewicz.
Chodakiewicz pokazuje, że Żydzi byli nie tylko ofiarami w latach powojennego zamętu, ale i agresorami. W "Po Zagładzie" Chodakiewicz przywołuje liczne przypadki Żydów, którzy współpracowali z UB przy denuncjowaniu Polaków z Armii Krajowej czy Narodowych Sił Zbrojnych. Pokazuje też rolę, jaką pełnili Żydzi w komunistycznej Służbie Bezpieczeństwa. Chodakiewicz ocenia, że w pierwszych latach po wojnie od 3,5 tys. do 6,5 tys. Polaków zginęło na skutek żydowskiej denuncjacji czy też wręcz z rąk żydowskich członków UB.
Zarówno Chodakiewicz jak i Gross powołują się na szacunki Andrzeja Paczkowskiego, z których wynika, że w ówczesnych władzach komunistycznych było ok. 30% Żydów. Gross interpretuje tę liczbę jako niewielką, Chodakiewicz podkreśla, że tych niewielu Żydów miało jednak duże możliwości szkodzenia Polakom, które w pełni wykorzystywali.
"Po Zagładzie" Chodakiewicza ukazała się w USA w 2003 roku - na trzy lata przed opublikowaniem "Strachu" Grossa. Autor jest profesorem historii i dziekanem w The Institute of World Politics w Waszyngtonie. Książkę "Po Zagładzie" opublikował Instytut Pamięci Narodowej |
|
|
Gość |
Wysłany: Śro 9:11, 05 Mar 2008 Temat postu: |
|
Cieszę się, że przynajmniej miło wspomina Pan piosenkarzy i kapele, które tworzyły kulturę, nie budując systemu. Skąd ta pewność. Różne rzeczy się teraz pisze, każdy chce być kombatantem. Nie muszę wskazywać, że nie działali oni w próżni, lecz właśnie w panującym w tym czasie systemie i mogli tylko tyle zdziałać, na ile im pozwolono.
A dziś są hunwejbini, dla których ci artyści to kolaboranci, bo przecież – według nich – powstali, tworzyli i występowali w niesłusznych czasach, legitymizując władzę.
W “Angorze” z 17 lutego br. zamieszczono obszerny wywiad ze znanym reżyserem Romanem Załuskim (m.in. “Och, Karol” czy przypomniany niedawno “Kogel-mogel”).
W wywiadzie pada takie zdanie: “Zdjęcia rozpocząłem jeszcze w 1981 roku – wspomina reżyser.
Z “Solidarności” otrzymałem listę aktorów, których nie powinienem zatrudnić, bo są kolaborantami”.
Jak widać są tacy, którzy znacznie dłużej chorują.
Roztrząsając blaski i cienie minionej epoki, odbiegliśmy od głównego wątku tego zagadnienia, to jest stosunków polsko-żydowskich. Co prawda do postu sprzed paru dni Pan Kuba wkleił artykuł o nagonce antysemickiej w 1968 roku, następstwem czego były masowe wyjazdy z Polski osób narodowości żydowskiej.
Chwalebne to nie było, ale wydaje mi się, że do dziś wielu popiera tamto posunięcie, chociaż oficjalnie za żadne skarby do tego się nie przyznają.
W poniedziałkowej “Gazecie Wyborczej” na stronie 4 jest artykuł: “J.R Nowak lży z ambony”.
Artykuł to relacja ze spotkań tego oszołoma z mieszkańcami Wrocławia, jakie miały miejsce w minioną niedzielę w dwóch wrocławskich kościołach. SPOTKANIA ODBYWAŁY SIĘ PRZY KOMPLETACH PUBLICZNOŚCI. Treścią wykładów była książka J.T Grossa “Strach”. Ale więcej pomyj wylał na Michnika, Kuronia, Kwaśniewskiego, Niesiołowskiego. Nawet poprzedniemu prezesowi IPN Leonowi Kieresowi się oberwało.
Pada też zdanie: “dziś rządzą nami lumpenelity, które nie wiedzą co to wiara i patriotyzm”. Publiczność zadowolona klaszcze, klaszczą także księża.
Z tymi “wykładami” Nowak jeździ po Polsce i wszędzie reakcja jest podobna.
Polska specjalność – antysemityzm bez Żydów, bo ilu ich tutaj mieszka.
Swoją drogą Polacy to zagadkowy naród. Modlą się do Żyda Jezusa i Żydówki Maryi, a pozostałych obywateli tej narodowości utopiliby w łyżce wody, żeby nie używać bardziej drastycznych określeń.
Ciekawy jestem czy i co forowicze napiszą na ten temat.
MM
Ps. gościa, który napisał/ła dwukrotnie “straszne” informuję, że nie wszyscy muszą w jedną trąbkę dmuchać. Nawet w Chinach Ludowych, w tak zdyscyplinowanym społeczeństwie, nie udało się wszystkich ubrać w jednakowe mundurki, a co dopiero w Polsce, gdzie co człowiek to inne zdanie i gdzie “szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”.
Ps2. Panu Kubie nie podobali się Polacy w Czechosłowacji, mnie nie podobają się w Iraku czy Afganistanie. |
|
|
Jakub Przybylski |
Wysłany: Wto 22:21, 04 Mar 2008 Temat postu: |
|
Wspominał Pan wcześniej o tych chorych z nienawiści, do których nic nie dociera. Tak, jestem jednym z nich i napisałem to w tamtym poście. Dla mnie to nie jest straszne, bo lewicowanie mam już dawno za sobą.
Żeby oceniać PRL, nie muszę pamiętać tamtych czasów. Panowania Augusta Poniatowskiego też nie pamiętam, a nie znaczy to, że nic na ten temat nie mogę pisać i nie mogę mieć swojej opinii. Pan patrzy przez różowe okulary wspomnień, ja mam artykuły pisane przez inkwizycję z IPN.
Napisał Pan: "Każdy wyłowi dla siebie to, z czym się utożsamia". Dokładnie.
pozdrawiam |
|
|
Gość |
Wysłany: Wto 15:54, 04 Mar 2008 Temat postu: |
|
U MM, syna członka Armii Krajowej widać niewątpliwy sentyment do PRL-u.
Zrozumiałe, bo to lata jego młodości (było się młodym, pięknym ...).
Ale jeżeli ma to inne podłoże , to jest to po prostu straszne straszne. |
|
|
Gość |
Wysłany: Wto 14:54, 04 Mar 2008 Temat postu: |
|
Sopot, Jarocin, Opole i wiele pomniejszych festiwali służyły temu, żeby ci grajkowie mieli się gdzie produkować. Gdyby władza nie chciała, zwyczajnie by tego nie było. Największy wysyp kapel nastąpił w stanie wojennym. I nikt jakoś nie zabraniał.
Tuwim umarł wcześniej, ale po 89 roku prawie wszyscy twierdzili, że byli przeciw. I tak jest do dziś. Gdy przyjrzeć się życiorysom tych, którzy najbardziej plują na miniony czas lub życiorysom ich rodziców, okazuje się, że brylowali także w poprzednim systemie. Odpowiednio wcześnie wyczuli skąd wiatr obecnie wieje, szybko się przestawili i znów są u żłobu. Dla mnie to tacy padalce, proszę nie brać z nich przykładu.
Kończąc poprzedniego posta wyznał Pan straszną rzecz: “jestem chory z nienawiści”. Nie moją rzeczą jest doradzać wizytę u specjalisty i rozpoczęcie leczenia. Ale ktoś może pomyśleć, że posty pisane były w gorączce.
Cokolwiek groteskowo to wyznanie brzmi, gdyż w pańskim wieku nie można zarzucić komunie nawet tego, że katowała dzieci wyświetlając same polskie bajeczki na dobranoc. Bo i amerykańskich Flinstonów, myszkę Miki i inne też nadawano.
No i jak to się ma do pańskiego credo życiowego: “Chroń mnie Panie od pogardy. Od nienawiści strzeż mnie Boże”. Wychodzi na to, że Bóg się zaniedbał, nie ustrzegł.
Żeby jednak zakończyć pojednawczo i optymistycznym akcentem, dedykuję Panu piosenkę: “Gdzie się podziały tamte prywatki”. Są tam miedzy innymi słowa: “Pod płaszczem wino, kwitły kasztany, żyło się tak jak we śnie...” Oj, żyło się, naprawdę, chociaż podobno trwała ciemna noc totalitaryzmu.
MM |
|
|
Jakub Przybylski |
Wysłany: Wto 1:31, 04 Mar 2008 Temat postu: |
|
Kaczmarskiego z Gintrowskim i Łapińskim, Perfectu, Klausa Mitffocha, T.Love'u, Kazika, Farben Lehre, Republiki, Brygady Kryzys, Sztywnego Pala Azji i innych zespołów, które tworzyły kulturę, a nie budowały systemu?
Tuwim pisał dla Partii, ale nie był z tego dumny, mimo, że dostał od nich niezły dworek (pewnie nie on jeden). Ten okres w jego twórczości rzeczywiście jest zwykle pomijany.
Wątpię, żeby ktokolwiek z IPNu uznał za niesłuszną kulturę studencką czy scenę punkową z czasów PRLu, które osiągnęły wtedy najwyższy poziom.
pozdrawiam |
|
|
Gość |
Wysłany: Sob 8:50, 01 Mar 2008 Temat postu: |
|
Nie wiem dlaczego mieliby bawić się w bohaterskich żołnierzy Armii Czerwonej. Mieli i mają swoje Wojsko Polskie z pięknymi tradycjami bojowymi.
Mimo potknięć w uprawianiu demokracji w latach 2005 - 2007, kiedy to zdarzało się wpadać do obywateli o 6 rano wraz z drzwiami, Polska to wolny kraj. Każdy może myśleć i robić co prawem nie zabronione. I głośno o tym mówić. W PRL było podobnie, choć pewnie trudno uwierzyć.
Pan przedstawił swój punkt widzenia, ja swój i wcale nie musimy się ze sobą zgadzać. Każdy wyłowi dla siebie to, z czym się utożsamia.
Pod koniec postu Pan się pomylił. Według obowiązującej wykładni rodem z IPN, powinno być: kultura = komunistyczna propaganda.
Zgodnie z tą wykładnią wszystko to co powstało w PRL jest niesłuszne i nie powinno się tego odtwarzać. Czyli Rodowiczowej, Czerwonych Gitar, Połomskiego, Santorki, Mazowsza, filmoteki, sztuk teartalnych, itd. itp.
Pozdrawiam Pana
MM |
|
|
Jakub Przybylski |
Wysłany: Sob 3:21, 01 Mar 2008 Temat postu: |
|
Czuć straszny sentyment do PRLu. Pewnie ci wszyscy, którzy za młodu bawili się w bohaterskich żołnierzy Armii Czerwonej zaklaskali wesoło w łapki wspominając dobre czasy.
Pierwszy z brzegu news z GW:
Cytat: | "Rok 1968 to apogeum Peerelu - moment całkowitego panowania władzy nad społeczeństwem. A zarazem jego środek. (...) Od tego roku jednak zaczęło się - choć spowalniane przez następnego wodza - systemowe spadanie" - napisał we wstępie prezes Karty Zbigniew Gluza.
Album "Rok 1968. Środek Peerelu" nie ma nic wspólnego z suchym kalendarium. To zbudowana z setek relacji, dokumentów, ulotek, wycinków prasowych i zdjęć opowieść o kraju rządzonym przez komunistycznego satrapę, przeciw któremu ośmieliła się zbuntować grupa młodych ludzi - studentów Uniwersytetu Warszawskiego i innych uczelni. Młodzieżową rewoltę reżim stłumił pałkami, przywódców protestu wsadził do więzień, zaś rozpętana przez władze antysemicka nagonka zmusiła do wyjazdu z Polski tysiące osób pochodzenia żydowskiego. W międzyczasie polskie wojsko najechało razem z Armią Sowiecką na bezbronną Czechosłowację, by "zaprowadzić ład i porządek w bratnim kraju socjalistycznym", a następnie triumfalnie wróciło do koszar witane kwiatami przez zorganizowanych przez władzę obywateli.
Autorzy albumu wykonali benedyktyńską pracę. Przeszukali archiwa i biblioteki, dotarli do wspomnień, dokumentów i fotografii (zwłaszcza olbrzymiego zbioru zdjęć znajdującego się w Polskiej Agencji Prasowej), a nawet wierszy i dzieł sztuki z tamtych czasów, z których potem - jak z puzzli - ułożyli miesiąc po miesiącu obraz Polski roku 1968. Ze stron albumu wyłania się kraj policyjny, w którym zasadniczą rolę odgrywa propaganda. Przeciw protestującym w marcu studentom władze wysyłają uzbrojony w pałki "aktyw robotniczy". "W kierunku Krakowskiego Przedmieścia skręciło kilka zakładowych autokarów wypełnionych ludźmi. (...) Zobaczyłem, jak (...) wysiadają z nich ludzie w średnim wieku ubrani w kufajki, z kaskami na głowach i pałkami milicyjnymi w rękach. Rzucili się oni na tłum zgromadzony naprzeciw kościoła św. Krzyża. Wymierzali razy na prawo i lewo. Bili na oślep" - czytamy w jednej z relacji. Na zdjęciach widać robotników wiecujących z transparentami: "Studenci do nauki" i "Ukarać prowodyrów", a w wycinkach z prasy słowo "syjonizm" odmieniane jest przez przypadki. Wstrząsające są też donosy pisane przez tajniaków. Pod ich stałą obserwacją był m.in. pisarz Paweł Jasienica. A z Dworca Gdańskiego co rusz odjeżdżali "marcowi" emigranci. Na reprodukowanej w albumie liście osób starających się o wyjazd do Izraela wszyscy mają wyższe wykształcenie. |
i mamy kilka przykładów odnośnie pacyfikacji.
Ale to chyba niewielka cena, skoro nie było wtedy bezrobotnych, bezdomnych, grzebiących po śmietnikach i dzieci słabnących z głodu na lekcjach. Fakt - to podobno nie był komunizm. Według młodego lewaczka (na którejś z kolei czerwonej demonstracji) to była biurokracja - państwowy kapitalizm. Można i tak.
Komunistyczna kultura = propaganda. 'Bezpieczeństwo' = komunistyczny aparat terroru. Nic do mnie nie trafia z tego co Pan pisze. Jestem chory z nienawiści. |
|
|
Gość |
Wysłany: Pią 16:57, 29 Lut 2008 Temat postu: |
|
"Chwała im i salut" najczęściej pewnie wykrzykują bezrobotni, bezdomni, grzebiący w śmietnikach i dzieci słabnące z głodu na lekcjach.
W słynnym już i przywołanym niedawno na tym forum artykule w "Rzepie" sprzed kilku lat, AK ktoś rozszyfrował jako: AKury, AKaczki. Mimo apelu żaden z tych smakoszy drobiu nie zabrał głosu, nie dał odporu. Pewnie jeszcze konsumują.
Obecni zegarmistrze to niezłe cwaniaki. Po wskazówki już nie jeżdżą na Kreml, lecz latają do Białego Domu. Dalej i diety większe.
MM |
|
|
Jakub Przybylski |
Wysłany: Śro 23:11, 27 Lut 2008 Temat postu: |
|
Znam kilka innych mieszanek wybuchowych. Ale w końcu czego się spodziewać, skoro mój światopogląd jest kreowany głównie przez 'Wprost'?
Cytat: | My Polacy nawet porządnego socjalizmu nie potrafiliśmy wprowadzić, a do komunizmu była droga daleka jak do gwiazd. |
Pewnie przez tych paskudnych wrogów systemu. Chwała im i salut.
Miałem nadzieję, że powyższy post skomentuje osoba, której bliżej do AK niż AL (ja z tamtych czasów nic nie pamiętam, proste). Taki zegarmistrz, który po wskazówki nie jeździł na Kreml. Liczę, że jeszcze jest na to szansa. |
|
|
Gość |
Wysłany: Wto 18:45, 26 Lut 2008 Temat postu: |
|
"Rzeczpospolita" i IPN - mieszanka wybuchowa.
Ten przytoczony wyżej artykuł ma być o Żydach, ale bardziej chodzi o to, by zohydzić, obrzydzić miniony czas.
Jest oczywiście Związek Sowiecki, sowieci. Sowiet to rosyjskie słowo, po polsku znaczy rada. A związek to po rosyjsku sojuz. Więc powinni pisać albo Sojuz Sowiecki albo po polsku Związek Radziecki. A nie tak trochę po polsku trochę po rosyjsku.
Czytam właśnie książkę "22 czerwca 1941", w której jakoś potrafią pisać: Związek Radziecki, armia czerwona itd. W recenzji książki "Brytyjskie plany ataku na ZSRR 1939 - 1941" jest zdanie: "Plany uderzenia na ZSRR nabrały realnych kształtów po radzieckiej inwazji na Finlandię". Radzieckiej, nie sowieckiej.
Ale do naszych chorych z nienawiści to nie dociera.
Komunistyczne państwo, komunistyczna władza, kultura = komunistyczna propaganda, bezpieczeństwo = komunistyczny aparat terroru. Kto mi wskaże dokument (konstytucję, statut PZPR), z którego wynika, że w Polsce był komunizm.
My Polacy nawet porządnego socjalizmu nie potrafiliśmy wprowadzić, a do komunizmu była droga daleka jak do gwiazd. Nikt nawet nie potrafił wytłumaczyć na czym miałby polegać.
A jak rozumieć to zdanie z powyższego postu: "Dochody z nich wpływały do kas komunistycznego państwa, którego celem nie było przecież dobro polskiego narodu, lecz jego pacyfikacja". Co za pacyfikacja, kto, gdzie i w jaki sposób pacyfikował?
MM |
|
|
Gość |
Wysłany: Wto 11:15, 26 Lut 2008 Temat postu: |
|
Majątek Żydów - grabież po wojnie
Opublikowany 23 styczeń 2008 Historia , Polska
Tags: grabież majątków Żydów, konfiskata majątków, majątek Żydów
Losy własności pozostałej po ofiarach Holokaustu są w obecnej debacie zniekształcone, a nawet zafałszowane.
Powołując się na oceny byłego dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie prof. Feliksa Tycha, publicysta Janusz Majcherek stwierdził ostatnio, że około miliona polskich rodzin miało skorzystać z majątków Żydów pomordowanych podczas wojny w Polsce. Inny publicysta pisze natomiast: „W ciągu dwóch pierwszych powojennych lat pożydowskie domostwa zostały zasiedlone przez trzy miliony mieszkańców ściągniętych ze wsi” („Wprost”, 20.01.2008). Te twierdzenia sprawiają wrażenie, jakoby Polacy byli w masowej skali beneficjentami zbrodni na Żydach.
Jest to również jedna z głównych tez „Strachu” Jana Tomasza Grossa. Twierdzenia te szokują. Są jednak nieprawdziwe i całkowicie zmyślone. Również losy własności pozostałej po wymordowanych Żydach są w aktualnej debacie zniekształcone, a nawet zafałszowane. Spójrzmy zatem na fakty dotyczące dziejów żydowskiej i polskiej własności w okupowanej przez Niemców Polsce i wkrótce po wojnie.
Systematyczna grabież okupowanych terenów
Pierwsze tygodnie niemieckiej okupacji, zarówno na terenach później anektowanych, jak i na obszarze Generalnego Gubernatorstwa, charakteryzowały się m.in. grabieżami i konfiskatami. Niemcy organizowali masowe transporty do Rzeszy surowców, produktów przemysłowych, wyposażenia wojskowego i żywności. Demontowano i wywożono nowoczesne obiekty przemysłowe. Już w pierwszych tygodniach okupacji trafiło tam 25 tys. wagonów z różnorodnymi dobrami. Wartość łupów wojennych szła w miliardy marek. Nie inaczej zresztą zachowywali się okupanci sowieccy na Kresach Wschodnich.
Niemcy szybko utworzyli struktury administracyjne służące systematycznej eksploatacji wszystkich zasobów gospodarczych okupowanej Polski. 19 października 1939 r. Herman Göring powołał do życia Haupttreuhandstelle Ost (Główny Urząd Powierniczy Wschód – HTO) z siedzibą w Berlinie i oddziałami w Gdańsku, Poznaniu, Ciechanowie i Katowicach, a po ataku na Związek Sowiecki także w Białymstoku. Zadaniem HTO było konfiskowanie polskiego majątku państwowego oraz polskiego i żydowskiego majątku prywatnego na ziemiach wcielonych do Rzeszy, jak również zarządzanie tym majątkiem oraz jego eksploatowanie.
Ponadto Heinrichowi Himmlerowi jako komisarzowi Rzeszy do spraw umacniania niemieckości udało się uzyskać zgodę Hitlera na konfiskowanie i eksploatację własności rolnej i leśnej Polaków i Żydów na zaanektowanych terenach. Himmler powołał w tym celu 12 lutego 1940 r. Ostdeutsche Landbewirtschaftungsgesellschaft mbH. Ostland (Wschodnioniemiecka Spółka z o.o. ds. Gospodarki Wiejskiej, Ziemie Wschodnie).
Obie organizacje, HTO oraz Ostland Gesellschaft, przystąpiły do masowego wywłaszczania ludności polskiej i żydowskiej na terenach przyłączonych do Rzeszy. Niemieccy okupanci przejęli cały majątek państwa polskiego, samorządów, organizacji politycznych i społecznych oraz zdecydowaną większość własności gmin zarówno polskich, jak i żydowskich religijnych. Skonfiskowali wszystkie należące do Żydów i Polaków zakłady rolne i przemysłowe, a także przedsiębiorstwa kredytowe i transportowe. W ten sposób zarekwirowano ponad 90 proc. domów mieszkalnych, zakładów rzemieślniczych i handlowych, a także 500 tys. w pełni wyposażonych mieszkań. W tej części okupowanej Polski do końca wojny pozostały w rękach polskich jedynie nieliczne zakłady rzemieślnicze i usługowe. Zakłady żydowskie zostały przejęte w całości.
Beneficjentami tego zbiorowego wywłaszczenia były niemieckie władze cywilne, NSDAP, Wehrmacht, SS, rozmaite stowarzyszenia i organizacje niemieckie. Korzystali z niego również mieszkańcy Rzeszy, którzy ucierpieli w wyniku bombardowań.
Tylko od 1 stycznia do 18 października 1943 r. do Rzeszy wyjechało 1,6 tys. wagonów z meblami skonfiskowanymi na terenach zaanektowanych. Wywłaszczony majątek otrzymywały także niemieckie przedsiębiorstwa, niemieccy osadnicy z krajów bałtyckich lub Europy Wschodniej. Polacy na terenach zaanektowanych nie byli nigdy i w żadnych okolicznościach beneficjentami tej grabieży, lecz jej głównymi ofiarami, jeżeli za miarę przyjąć ogół zrabowanego majątku.
Rekwirowanie „bezpańskiego” majątku
W odróżnieniu od terenów wcielonych do Rzeszy w Generalnym Gubernatorstwie nie prowadzono polityki powszechnego wywłaszczenia. Skonfiskowany został i wywłaszczony cały majątek państwowy, ale nie prywatny. Wyjątek stanowiła własność Żydów oraz obywateli polskich, którzy uciekli za granicę. Niemieckie władze uznały cały majątek żydowski za bezpański, stopniowo go rekwirowały i przekazywały pod zarząd powierniczy. Ale także prywatna własność polska była nierzadko konfiskowana, na przykład w celu zwolnienia mieszkań i budynków dla niemieckich władz okupacyjnych i ich niemieckich pracowników, albo też w ramach represji za przynależność do ruchu oporu lub choćby, w przypadku chłopów, za niezrealizowanie dostaw obowiązkowych.
W Generalnym Gubernatorstwie niemieckie władze skonfiskowały całą własność państwa polskiego, organizacji politycznych i społecznych, jeśli były polskie lub żydowskie oraz cały majątek ludności żydowskiej. Ogółem niemieccy okupanci przejęli mniej więcej jedną trzecią całego majątku znajdującego się na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Wpływy z tego tytułu, na przykład czynsze, zasilały kasy niemieckich starostów powiatowych i grodzkich.
Do zarządzania skonfiskowaną własnością w urzędzie generalnego gubernatora powstał wydział o nazwie Biuro Powiernicze z oddziałami w dystryktach oraz w starostwach powiatowych i grodzkich. Do 1941 r. Biuro Powiernicze nakazało konfiskatę ponad 40 tys. działek oraz większości ważniejszych zakładów. Nie licząc dystryktu galicyjskiego (obecnie zachodnia Ukraina), w październiku 1941 r. pod zarządem powierniczym znajdowało się łącznie 3865 zakładów, w tym 997 przemysłowych oraz 2630 handlowych, rzemieślniczych i usługowych.
Stosunkowo niewielką liczbę skonfiskowanych przedsiębiorstw handlowych i zakładów rzemieślniczych da się wyjaśnić tym, że większość zakładów żydowskich została zlikwidowana, a tylko nieliczne zostały przejęte i były dalej prowadzone przez powierników. Łącznie w Generalnym Gubernatorstwie całkowicie zlikwidowano ponad 100 tys. żydowskich przedsiębiorstw handlowych. Podobnie było z zakładami rzemieślniczymi.
W latach 1940 i 1941 w Generalnym Gubernatorstwie obroty rzemiosła spadły o 63 proc. w porównaniu z rokiem 1938. Liczba Polaków, którzy skorzystali na zamykaniu żydowskich firm handlowych i rzemieślniczych, była zatem niewielka, zwłaszcza że likwidacją objęto także firmy polskie. Najlepsze przedsiębiorstwa i tak przejmowali niemieccy poszukiwacze przygód (jak choćby Oskar Schindler) lub volksdeutsche. Zdarzało się, że mniej atrakcyjne zakłady przejmowali Polacy, z reguły wypędzeni z terenów przyłączonych do Rzeszy.
Do chwili rozpoczęcia masowego mordu na Żydach w 1942 roku cały majątek żydowski znajdujący się w Generalnym Gubernatorstwie – domy, mieszkania, zakłady, które nie zostały wcześniej zlikwidowane, konta bankowe – został skonfiskowany. Aby móc sprawnie zarządzać około 50 tysiącami przejętych działek, latem 1942 roku administracja cywilna Generalnego Gubernatorstwa stworzyła specjalną spółkę.
Niemieccy urzędnicy rościli sobie również prawo do całego ruchomego majątku Żydów (meble, ubrania, przedmioty użytku domowego). Niemieccy starostowie powiatowi i grodzcy szantażem wyłudzali od gmin żydowskich – jeszcze przed deportacjami Żydów do komór gazowych – wysokie kontrybucje, między innymi aby „pokryć koszta przesiedlenia” lub „dla własnych potrzeb”. Niemieccy sprawcy postarali się także – jeszcze przed rozpoczęciem „ewakuacji” żydowskich dzielnic i gett – o zabezpieczenie ich przed plądrowaniem przez Polaków. Tylko bowiem niemieccy organizatorzy „wysiedlenia” mieli prawo do zdobyczy i łupu w świetle prawa niemieckiego. Starostowie ostrzegali więc ludność miejscową, że plądrowanie opuszczonych żydowskich mieszkań i domów będzie surowo karane. Jeden groził karą śmierci, drugi obozem karnym. Do plądrowań mimo to dochodziło. Niektórych grabieżców zastrzelono.
Po wymordowaniu Żydów w Generalnym Gubernatorstwie powstał spór między Hansem Frankiem i Heinrichem Himmlerem o ich własność. Obaj chcieli zużytkować pozostały po Żydach majątek do własnych celów: Frank dla Generalnego Gubernatorstwa, natomiast Himmler do sfinansowania osiedlenia się Niemców na Wschodzie. Dopiero w obliczu zbliżającego się frontu latem 1944 roku doszli do porozumienia. Postanowili przekazać zarządzanie żydowskim majątkiem niemieckiej cywilnej administracji Generalnego Gubernatorstwa. W praktyce jednak przejęła ona własność Żydów jeszcze przed ich wymordowaniem.
Do masowej sprzedaży żydowskich nieruchomości nie doszło w Generalnym Gubernatorstwie, ponieważ zostały one wprawdzie skonfiskowane, ale – w większości przypadków – formalnie nie zostały wywłaszczone. A tylko wywłaszczoną własność można było sprzedać. Kłótnia między Frankiem i Himmlerem zablokowała prawne rozwiązanie tego problemu. A zatem wbrew temu, co się twierdzi, Polacy nie tylko nie skorzystali na wymordowaniu Żydów, ale nie mogli z tego skorzystać, ponieważ byli wykluczeni z grona beneficjentów konfiskat i wywłaszczeń. Nie oznacza to, że nie istnieli polscy szmalcownicy, grabieżcy i bandyci, którzy wzbogacili się na majątku żydowskim metodami sobie właściwymi, a ich ofiarami padali także Polacy. Jednakże było to zjawisko raczej marginalne w stosunku do całości społeczeństwa polskiego, a nie fenomen masowy, jak niektórzy dziś twierdzą.
Upaństwowienie mienia w „wyzwolonej” Polsce
PKWN unieważnił w jednym ze swych pierwszych rozporządzeń niemieckie akty prawne dotyczące konfiskaty i wywłaszczenia polskiego i żydowskiego mienia. Dotyczyło to również nieruchomości, które zostały kupione od niemieckich okupantów. Na terenach wschodniej Polski, które zostały zaanektowane przez Związek Sowiecki, Sowieci dalej plądrowali i wywłaszczali. Najpierw polscy mieszkańcy miast musieli opuszczać swe mieszkania i domy, a potem chłopi swe gospodarstwa. Ci polscy chłopi, którzy tego nie zrobili, zostali później i tak przymusowo wywłaszczeni. Nie inaczej Sowieci traktowali nieruchomości należące do Żydów, także tych, którzy zostali wymordowani. Na wschodnich obszarach Polski przed wojną żyła prawie połowa z trzech milionów polskich Żydów. Już to jest dowodem na to, że twierdzenie, iż trzy miliony polskich chłopów po 1945 roku wprowadziło się do domów i mieszkań zamordowanych Żydów, jest absurdalne.
Sytuacja Polaków w przesuniętej o 200 km na zachód Polsce także nie była diametralnie inna.
Przemysł i handel zostały upaństwowione, bez względu na to, czy należały do Polaków czy Żydów. Zajmował się tym Hilary Minc, sowiecki komunista i patriota oraz członek PPR. Był bliskim przyjacielem Jakuba Bermana, odpowiedzialnego za kulturę (to znaczy za komunistyczną propagandę, w tym także za pamięć o Holokauście) oraz bezpieczeństwo (to znaczy komunistyczny aparat terroru). Mincowi i Bermanowi trudno jednakże zarzucić polski antysemityzm, ponieważ sami byli pochodzenia żydowskiego. Tymczasem – co jest zadziwiające – Hilary Minc w debacie o losie żydowskiego mienia po „wyzwoleniu” Polski w ogóle się nie pojawia, podobnie jak Berman w debacie o polskiej pamięci o Holokauście. Z żydowskiego mienia pozostały w końcu tylko te mieszkania, domy i grunty, które nie zostały upaństwowione. A w dużej części pozostały z nich tylko gruzy. Domy zostały zniszczone wskutek działań wojennych lub celowo wyburzone przez niemieckich okupantów, jak na przykład w Warszawie. Na ziemiach Polski centralnej około 147 tysięcy miejskich nieruchomości (w większości polskich) oraz około 343 tysięcy gospodarstw rolnych (prawie wyłącznie polskich) zostało zniszczonych lub ciężko uszkodzonych.
Znaczna część żydowskich nieruchomości miała więc tylko wartość gruntu. Żydowskich domów i mieszkań, które ocalały, Polacy nie mogli po prostu zająć i wprowadzić się, tak jak to sugeruje Jan T. Gross i inni. Jeżeli nie zgłaszali się spadkobiercy zamordowanych żydowskich właścicieli, nieruchomości przechodziły w ręce komunistycznego państwa.
Administracja państwowa decydowała o tym, kto mógł się wprowadzić do tych mieszkań i domów, oraz ustalała wysokość czynszów. Dochody z nich wpływały do kas komunistycznego państwa, którego celem nie było przecież dobro polskiego narodu, lecz jego pacyfikacja. Jeżeli zgłaszali się jednak spadkobiercy ofiar Holokaustu, mogli dysponować gruntami. Najczęściej je sprzedawali i wyjeżdżali.
Nierzadko dochodziło do oszustw. Niektórzy ocalali z Holokaustu twierdzili, że są spadkobiercami działek lub domów, których właściciele zostali zamordowani wraz z całą rodziną, co oznaczało przecież, że nie było już żadnych prawowitych spadkobierców. Wyłudzali więc te nieruchomości i sprzedawali je szybko po korzystnych cenach, a potem znikali.
Najbardziej znanym przykładem jest Eliasz Grądowski z Jedwabnego, jeden z głównych świadków Jana Grossa w jego książce „Sąsiedzi”. Grądowski wyłudził wraz ze swymi wspólnikami (Żydami i Polakami) w ten sposób kilka domów i działek w Jedwabnem. Nie był to wcale odosobniony przypadek, ale dość rozpowszechniony fenomen. Wynika to ze sprawozdań starostów w wielu rejonach Polski.
W świetle powyższych faktów dziwią uogólnione zarzuty wobec Polaków, że masowo wzbogacili się na mieniu zamordowanych Żydów. Skąd biorą się te liczby – milion polskich rodzin lub trzy miliony polskich chłopów, którzy mieli wprowadzić się do żydowskich mieszkań – jest zupełną zagadką. Powstaje zatem pytanie, dlaczego te liczby zostały wymyślone, a historia dotycząca mienia po zamordowanych Żydach jest tak radykalnie fałszowana.
Tłum. Aleksandra Rybińska i Piotr Jendroszczyk
Bogdan Musiał jest pracownikiem IPN
Źródło : Rzeczpospolita: Kto się wzbogacił na majątku Żydów.
Bogdan Musiał 19-01-2008 |
|
|
Gość |
Wysłany: Pią 16:57, 25 Sty 2008 Temat postu: |
|
W TVP Historia oglądałem program o faszyzmie prowadzony przez tego pana. Jego konkluzja była mniej więcej taka – ten faszyzm to fajna sprawa. Szkoda tylko, że ten Hitler zaszargał mu trochę opinię. Zawsze też pretekst się znajdzie, żeby przyłożyć Michnikowi .
Wracając do sprawy. Rozumiem, że ten „głos” w naszej dyskusji ma nas (np. niektórych mieszkańców Klimontowa) rozgrzeszyć. Bo dlaczego niby my nie mogliśmy denuncjować ukrywających się Żydów, skoro podobno oni robili to samo. Dlaczego nie możemy ze spokojnym sumieniem mieszkać w ich domach, skoro oni obojętnie przyglądali się gnębieniu Polaków przez sowiecki reżim (lub w tym uczestniczyli)?
Pokrzepieni lekturą pana Ziemkiewicza możemy spokojnie (z czystym sumieniem?) wrócić do opisywania przypadków ratowania Żydów w naszej okolicy… Tylko pytanie nieodparcie ciśnie się do głowy – po co tych Żydów ratowaliśmy (jak to fajnie brzmi, prawda?), skoro oni tacy źli byli. A już najgorszy to ten Michnik. |
|
|
Gość |
Wysłany: Pią 12:05, 25 Sty 2008 Temat postu: |
|
W kontekscie przytaczanych wypowiedzi proponuję poczytać poniższy tekst felietonu, zamieszczonego na łamach Portalu INTERIA PL.
Rafał Ziemkiewicz "Z Krainy Miłości"
"Odwal się pan, panie Gross"
Piątek, 25 stycznia (07:43)
Z nagrań programów, które prowadzę dla TVP Historia, czasem wychodzę dosłownie chory. Tak było na przykład, gdy rozmawialiśmy o zagładzie polskich Kresów oraz wielkich stalinowskich deportacjach, podczas których wywieziono na Syberię i do Kazachstanu od miliona do dwóch milionów Polaków. Dziś nie ma wątpliwości, że plan Stalina zakładał nie sowietyzację, ale całkowitą eksterminację Polaków z tego terenu; gdyby nie napaść Hitlera na Sowiety, nie przetrwałby prawdopodobnie nikt.
Nie było to głównym wątkiem rozmowy, ale ci, którzy ocaleli, mówili także o tym, jak wobec tej zbrodni na Polakach zachowywały się mniejszości narodowe, liczne na Kresach. Ukraińcy, Białorusini i Żydzi, ufni w sowiecką propagandę, nie wiedzieli jeszcze wtedy, że i wobec nich ma towarzysz Stalin swoje plany, i że wkrótce także oni, począwszy od tych lepiej wykształconych, zapełnią bydlęce wagony i zbiorowe mogiły w pobliskich lasach. Czuli się więc bezpieczni i to określało ich stosunek do losu polskich sąsiadów. W relacjach świadków, i tych, z którymi rozmawiałem osobiście, i tych, które znam z lektury, powtarza się, że w najlepszym razie była to obojętność. Ale bardzo często zdarzała się także aktywna kolaboracja. Donosy, że ten a ten był policjantem, że tu mieszka rodzina polskiego rejenta albo wójta; radość i szyderstwa, jakimi żegnano wywożonych. I nigdy nie słyszałem, by jakikolwiek rabin potępił swoich podopiecznych za stawianie Krasnej Armii ukwieconych bram triumfalnych, za donoszenie na Polaków i wskazywanie NKWD ofiar, za okazywanie radości z polskiego nieszczęścia i czerpanie z niego materialnych korzyści. Gdybym był człowiekiem równie intelektualnie nieuczciwym, jak tak bardzo ostatnio nagłaśniany Jan Tomasz Gross, i gdyby na taką lekturę był w Ameryce podobny popyt, jak na dzieła ukazujące Polaków jako kolaborantów Hitlera, mógłbym na podstawie znanych mi relacji ocalonych z eksterminacji polskich Kresów wyszyć wcale nie gorszy pamflet o "żydowskiej winie" i zdobyć nim nie mniejszą popularność.
Na szczęście, pochlebiam sobie, nie jestem tego rodzaju autorem. Nawet, gdyby na pamflety na Żydów, nie wspominając już Rusinów, był popyt, to ich pisanie nie miałoby sensu. Pisać historię - to tak. Odkrywać nieznane czy zapomniane świadectwa, obalać obowiązujące stereotypy - jak najbardziej. Ale zapisywać grube stronice płomiennym oskarżaniem jakiegoś narodu o to, że ma nierozliczone winy względem innego, i winien się za nie kajać?
Bzdura.
Książkę Grossa michnikowszczyzna niesamowicie nagłaśnia, w przekonaniu, że uda się powtórzyć sukces osiągnięty "Sąsiadami" - sprowokować prezydenta i prymasa do przeprosin, stworzyć wrażenie, że cała Polska czuje się winna i bije w pierś. Tym razem nic z tego nie wyszło, bo książka od razu została zrecenzowana przez zajmujących się tematyką historyków, którzy dosłownie nie zostawili na Grossie suchej nitki; na dodatek zupełnie odwrotnie, niż się spodziewała michnikowszczyzna, zachowali się hierarchowie, na czele z kardynałem Dziwiszem. Mimo to salon nie rezygnuje, próbując podtrzymać zainteresowania Grossem hasłami w rodzaju "kto się boi "Strachu"".
Nie ma to sensu. Nie tylko dlatego, że Gross jest tylko pamflecistą, a bodaj nawet paszkwilantem, a nie żadnym historykiem. Błąd tkwi w samym założeniu - w czynieniu z historii narzędzia do rozliczeń z narodem i jego domniemaną winą.
Mówiąc krótko: cokolwiek się działo pół wieku temu, współczesny Polak ponosi za to dokładnie taką samą odpowiedzialność, jak pan Gross za ukrzyżowanie Chrystusa. I na całą tę namolną propagandę ma prawo odpowiedzieć krótko, dokładnie tak, jak w tytule. |
|
|
Gość |
Wysłany: Śro 16:41, 16 Sty 2008 Temat postu: |
|
Historyczny kontekst losu synagogi
Po II wojnie światowej Izraelickie Gminy Wyznaniowe, nazywane potocznie gminami żydowskimi, zniknęły całkowicie. Nie było więc właścicieli pozostawionych dóbr, m.in. obiektów kultowych (synagog) czy cmentarzy (kirkutów), które uznane zostały za „mienie opuszczone” i wedle regulacji prawnych przechodziły w gestię państwa.
Jan T.Gross w książce Strach. Kraków 2008 na stronie 93 podaje, że:
W pierwszym numerze Dziennika Urzędowego MAP [Ministerstwa Administracji Publicznej] z 6 lutego 1945 roku Okólnik nr 3 stanowi o tym, że cały majątek ruchomy i nieruchomy przedwojennych gmin żydowskich „pozostaje tymczasowo w zarządzie Państwa do czasu wejścia w życie ustawy o mieniu opuszczonym. Majątek przeznaczony jest w pierwszym rzędzie –czytamy w okólniku- na cele żydowskich stowarzyszeń charytatywnych, kulturalnych, itp.”
Oznaczało to, że przydzielając nowym gospodarzom budynek synagogi, na przykład, należało zadbać o to, aby jego wykorzystanie nie kolidowało z jego uprzednim sakralnym charakterem. Wedle przepisów starostowie mieli obowiązek rozstrzygać o właściwym użytkowaniu byłych obiektów gminy żydowskiej[...].”
W owym czasie o ochronę tych obiektów zabiegała również Naczelna Rada Religijna Żydów Polskich. Jan T.Gross we wspomnianej książce na s.99 przytacza stanowisko Rady nt oddania budynku synagogi w Raciążu władzom miejskim.
Budynek synagogalny jest miejscem poświęconym dla służby Bożej i profanacją religijną jest fakt oddania Synagogi dla jakiegoś innego użytku [...]. My natomiast uważamy, że budynek powinien pozostać oczyszczony i konserwowany jako zabytek muzealny, przynajmniej za życia obecnego pokolenia.
W Klimontowie synagoga niszczeje. Na kirkucie wybudowano w latach 1960. szkołę i plac zabaw (boisko). Nie zadbano o należyte symboliczne upamiętnienie tego miejsca.
W książce stawiane są pytania, czy takie i poważniejsze sytuacje nie pozostawały w konflikcie z prawem oraz czy nie jest to objaw „moralnej zapaści” danej społeczności (nie wszystkich Polaków, tylko tych, których to dotyczy). A patrząc z perspektywy etycznej – czy dostrzega się wartość tam, gdzie była, czy nie?
Czy przemilczenie 65. rocznicy likwidacji getta żydowskiego w Klimontowie (wymordowania przez nazistów 4-5 tys. jego mieszkańców) przypadającej 30 października ubiegłego roku można potraktować jako przejaw historycznej nieświadomości i uznać je za niezamierzone?
A jak dzisiaj oceniają klimontowianie te fakty, zdarzenia i postępowanie?
Z.Sz.
PS
Jan T.Gross wspomina też o Klimontowie w przytoczonej z akt Żydowskiego Instytutu Historycznego relacji Sali Ungerman (zob. s.100): [...] Polacy tam po wyzwoleniu zabili pięciu Żydów.
Czy można tę info w jakiś sposób dzisiaj zweryfikować, tj. skonfrontować z wiedzą żyjących przecież jeszcze mieszkańców z tamtego czasu lub zachowaną pamięcią zbiorową? Czy rzeczywiście uprawnione jest mówienie o powojennych zabójstwach Żydów klimontowskich ocalałych z zawieruchy lat 1939-1945 oraz winie (w jakiej skali i zakresie) części ówczesnej społeczności lokalnej? |
|
|