|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
tpk6 Administrator
|
Wysłany:
Pon 20:29, 09 Lut 2009 |
|
|
Dołączył: 12 Gru 2006
Posty: 813 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Klimontów/P-ń
|
Rozmowa z podróżniczką Elżbietą Dzikowską, [m.in. o Klimontowie i okolicznych miejscowościach]
– Wszyscy doskonale pamiętaj cykl programów podróżniczych „Pieprz i wanilia”, który przez lata prowadziła Pani wraz z mężem Tonym Halikiem. Teraz Elżbieta Dzikowska proponuje czytelnikom wspólną wędrówkę po Polsce. Ukazały się już trzy części przewodnika Pani autorstwa pt. „Groch i kapusta”. Jak narodził się pomysł tej serii?
– Na początku był to dwunastoodcinkowy program telewizyjny. Książka jest jednak moim zdaniem wartością trwalszą, dlatego właśnie podjęłam decyzję, by pisać ten subiektywny przewodnik, mając nadzieję, że skoro cieszyłam się zaufaniem przy programach „Pieprz i wanilia”, to i teraz ci, którzy sięgną po tę pozycję, uwierzą mi, że Polska jest piękna i na wiele jej szlaków wybrać się po prostu trzeba.
– Czy pani zdaniem przeciętny turysta zna dziś dobrze Polskę?
– Wydaje mi się, że jest wręcz odwrotnie. Teraz wiele osób wybiera na urlopowe wyjazdy Chorwację, Turcję czy Tunezję, gdzie jest ciepło i stosunkowo niedrogo. Polska została niejako na drugim planie. Dawniej, gdy popularne były jeszcze wycieczki zakładowe, wczasy pracownicze, to w jakiś sposób zmuszało to wszystko do jej poznawania. Ze swej strony chciałabym na ile to możliwe ponownie zachęcić do wędrowania po Ojczyźnie.
– „Groch i kapusta” to przewodnik trochę nietypowy, bo oprócz tego, że pokazuje w nim Pani ciekawe miejsca, zabytki, skarby kultury i przyrody, to są tu jeszcze spotkania z interesującymi ludźmi…
– No właśnie. Można powiedzieć, że tropię ludzi z pasją. Uważam, że warto takie osoby wyszukiwać i pokazywać, choćby tylko po to, by uświadomić niektórym, jak ważne jest mieć w życiu cel, który polega nie tylko na wartościach materialnych.
– Każdy rozdział książki to oddzielna podróż nowym szlakiem. Sama układała Pani trasy tych wędrówek?
– Tak oczywiście. Jadę tam, gdzie coś akurat mnie zainteresuję. Czasem zdarza się, ze ktoś powie mi o jakimś ciekawym miejscu. Gdy zapraszana jestem na różnego rodzaju spotkania, często mówię: dobrze, przyjadę, ale pod warunkiem, że pokażecie mi swoją okolicę. Niejednokrotnie w ten sposób rodzą się pomysły kolejnych rozdziałów.
– Jak od strony technicznej wyglądają te podróże po Polsce? Po ciekawych miejscach zazwyczaj oprowadzają Panią miejscowi regionaliści, gospodarze obiektów itp. Czy umawia się Pani z nimi wcześniej, czy po prostu po przyjeździe w jakieś miejsce szuka osoby, która byłaby najlepszym przewodnikiem?
– Przede wszystkim zawsze bardzo gruntownie przygotowuje się do swoich wyjazdów i wiem, co chciałabym zobaczyć, aczkolwiek często konsultuje się z miejscowymi znawcami regionu, czasem przedtem, czasem już dotarłszy do danej miejscowości. Staram się by byli to ludzie kompetentni. Bywa i tak, że po prostu pukam do drzwi pałaców, domów, kościołów, plebanii i prawie nie zdarza się, by gdzieś odmówiono mi informacji, wejścia do jakiegoś obiektu, czy wykonania zdjęć. Fotografie zamieszczone w książkach z serii „Groch i kapusta” są mojego autorstwa. Wszystko o czym piszę, widziałam na własne oczy.
– Powiedziała Pani „prawie nie zdarza się” by gdzieś był problem z obejrzeniem czegoś interesującego. Czyli jednak bywały i takie sytuacje?
– (śmiech) Pamiętam takie zdarzenie w Tarczku koło Bodzentyna. Jest tam piękny romański kościółek. Był akurat zamknięty. Odszukałam dom, gdzie jak mi się zdawało powinien mieszkać ksiądz. Długo dzwoniłam, aż w końcu drzwi otworzył ubrany po cywilnemu mężczyzna. Powiedziałam o co chodzi, a on wówczas zaczął wykrzykiwać, że to miejsce dla modlitwy a nie dla turystów i kategorycznie odmówił wpuszczenia mnie do wnętrza świątyni. Nie pomogło nawet przypomnienie, że to także zabytek, dobro narodowe. Na szczęście był to jedyny tego rodzaju przypadek. Zwykle księża są bardzo życzliwi, pamiętają jeszcze „Pieprz i wanilię” i starają się okazać swą pomoc. W Trzemesznie na przykład, mimo, że dotarłam tam już wieczorem proboszcz, ksiądz prałat Bronisław Michalski, osobiście odsuwał ławy, abym mogła dostać się do krypty, gdzie przez dwa lata spoczywały wykupione przez Bolesława Chrobrego zwłoki św. Wojciecha. Potem przygotował kolacje i zaproponował nocleg.
– W drugim tomie „Grochu i kapusty” sporo miejsca poświęcone jest Ziemi Sandomierskiej i Świętokrzyskiej. Zdarzało się Pani bywać tu wcześniej?
– O tak. Moim ukochanym w Polsce miejscem są Bieszczady, do których jeżdżę zwykle przez Kozienice, Sandomierz i Tarnobrzeg. Zdarzało mi się tam niejednokrotnie zatrzymywać. Uważam, że Sandomierz jest miastem niezwykle pięknym i pod wieloma względami wyjątkowym. Jego zabytki na czele z ratuszem, katedrą czy kościołem dominikańskim zapierają dech w piersiach. Pamiętam wspaniały obraz Cranacha w domu Długosza, Bramę Opatowską z rozległą panorama miasta, podziemną trasę turystyczną, Góry Pieprzowe, a także plenery w Domu Pracy twórczej „Alicja”.
– A poza Sandomierzem są w tej okolicy jeszcze jakieś miejsca, które darzy pani szczególnym sentymentem?
– Naturalnie. W pierwszej kolejności wymieniałbym tu: Baranów z jego cudownym „Małym Wawelem”, i Koprzywnicę gdzie szczególnie zachwyciło mnie znajdujący się w prezbiterium romańskiego kościoła malowidło ścienne „Sąd Ostateczny” z 1400 roku. Ta tematyka jest mi bardzo bliska, bowiem robiłam kiedyś wspólnie z Wiesławą Wierzchowską specjalną wystawę sztuki współczesnej, prezentującą różne wyobrażenia sądu ostatecznego. Do tego zestawu ulubionych miejsc koniecznie zaliczyć muszę również Kurozwęki ze wspaniałym pałacem i przemiłym jego właścicielem panem Marcinem Popielem, u którego zobaczyć można wiele ciekawych rzeczy, a do tego również bardzo dobrze zjeść, czego nie mogę powiedzieć np. o niedalekim Szydłowie – polskim Carcassonne, pod względem gastronomicznym mocno jednak zaniedbanym. Wielkie wrażenie wywarł na mnie poza tym Klimontów, a szczególnie monumentalna, eliptyczna kolegiata. Osobnym rozdziałem jest Ujazd i zamek „Krzyżtopór”.
– Czyli krótko tylko ciesząca się swą świetnością ogromna rezydencja Ossolińskich…
– Właśnie. To chyba najbardziej okazałe ruiny w Polsce. Oglądając je można uświadomić sobie jak wielkiego spustoszenia dokonał na naszych ziemiach potop szwedzki. Tylko podczas II wojny światowej bardziej ucierpiały dobra naszej kultury.
– A czy są takie miejsca, które zdarzyło się Pani „odkryć” dopiero niedawno?
– Chociażby Guciów na Roztoczu, gdzie Anna i Stanisław Jachymkowie urządzili coś w rodzaju prywatnego skansenu i muzeum, w którym gromadzą różne geologiczne eksponaty. Przybyłych gości częstują wyśmienitym zsiadłym mlekiem, dającym się dosłownie kroić, albo przyrządzaną wiosną zupa z pokrzywy. Do takich odkrytych niedawno miejsc, które mnie urzekły, zaliczyłabym jeszcze Koziegłowy koło Siewierza ze wspaniałą gotycką polichromią w kościele pod wezwaniem św. Marii Magdaleny oraz leżący tuż obok Cynków z ciekawą i bardzo starą drewnianą świątynią. Dopiero przy okazji zbierania materiałów do przewodnika zobaczyłam też znany mi dotychczas jedynie z reprodukcji sławny Poliptyk w Wieniawie.
– A gdyby miała pani wskazać takie miejsce w województwie świętokrzyskim?
– Odkryciem ważnym, bo mającym wymiar rodzinnej historii okazał się dla mnie niedawno Oblęgorek. Już wcześniej mój mąż Tony Halik opowiadał, że majątek ten sprzedał na rzecz Sienkiewicza jego dziadek, Mieczysław Halik – rejent z Kielc, u którego spędzał wakacje. Nie widziałam ile w tej opowieści jest prawdy, ale ostatecznie wszystko się potwierdziło. Z Oblęgorka niedaleko jest do przepięknej jaskini Raj. Jeśli mówimy o województwie świętokrzyskim, to koniecznie muszę jeszcze wspomnieć o Krzemionkach Opatowskich, które dla mnie również okazały się wyjątkowym odkryciem. To jest prawdziwa rewelacja. Świetnie przygotowana do zwiedzania trasa i zupełnie unikatowy w skali europejskiej obiekt. Niestety, ciągle chyba zbyt mało znany i rozreklamowany.
– Czy seria „Groch i kapusta” będzie kontynuowana?
– Tak. Kolejny tom przewodnika jest już w zasadzie gotowy i czeka teraz na druk.
– A zagości jeszcze kiedyś na jego kartach Ziemia Sandomierska?
– Jest to bardzo prawdopodobne. Jak wspomniałam wcześniej, często tędy przejeżdżam i zawsze staram się zobaczyć przy okazji coś nowego. Myślę, że zostało jeszcze trochę do pokazania.
– Rozmawiamy w przededniu Świąt Bożego Narodzenia. Zapewne niejednokrotnie zdarzało się Pani obchodzić je w różnych ciekawych zakątkach. Które z tych świąt szczególnie utkwiły Pani w pamięci?
– Rzeczywiście, różne wiążą się z tym przeżycia. Bardzo miło wspominam świąteczny pobyt w Australii. Gościliśmy razem z mężem na dwusetnych urodzinach tego kraju. Tony uczestniczył wówczas w wyprawie dookoła świata na pokładzie „Daru Młodzieży”. Ja dołączyłam do niego na dwa miesiące. Najgorszą natomiast Wigilię przeżyłam, gdy wracałam kiedyś z Meksyku statkiem do Polski. Był okropny sztorm. Wyrywało nawet koje ze ścian, a w powietrzu latały cały czas jakieś przedmioty. Były to chyba jedyne święta podczas których niczego dobrego nie skosztowałam (śmiech).
– Najbardziej oryginalny zwyczaj świąteczny z jakim zdarzyło się Pani zetknąć?
– Bardzo ciekawie wygląda świętowanie we wspomnianym Meksyku. Można powiedzieć, ze zaczyna się ono już 12 grudnia, gdy obchodzony jest wielki odpust w bazylice Matki Bożej z Guadelupe. Odbywają się uroczyste procesje, a potem odwiedziny krewnych, znajomych. Wszędzie na ulicach widać mnóstwo świątecznych dekoracji, wśród których nie brakuje Mikołajów, reniferów, choinek. W gorącym, tropikalnym kraju wszystko to wygląda bardzo egzotycznie.
– A jak spędzi Pani tegoroczne święta?
– Zazwyczaj na Boże Narodzenie i Wielkanoc wyjeżdżam do Ustrzyk Górnych, których jestem honorową obywatelką. Mam tam swoje zaprzyjaźnione miejsce – Hotel Górski, który jest taką moją przystanią. W okresie świątecznym Bieszczady mają pośród wielu innych również tę wielką zaletę, że nawet jeśli w całym kraju jest plucha, tam świeci słońce i leży śnieg.
– Czego można życzyć Elżbiecie Dzikowskiej w Nowym Roku?
– Żebym miała nie mniej energii, niż w mijającym (śmiech). Poza tym zdrowia, które przyda się każdemu. A korzystając z okazji ja również życzę Panu i czytelnikom Tygodnika Nadwiślańskiego wszystkiego dobrego i wielu powodów do uśmiechu każdego dnia.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Rafał Staszewski
Elżbieta Dzikowska – sinolog i historyk sztuki. Podróżniczka, fotografik, autorka artykułów, książek, filmów dokumentalnych i wystaw. Wiceprezydent Polskiego Oddziału The Explorers Club. Przez wiele lat prowadziła z mężem Tonym Halikiem telewizyjny program „Pieprz i wanilia”, dzięki któremu Polacy mogli odkrywać świat. Popularyzuje Polskę w książkach „Groch i kapusta”, za które nagrodzona została Bursztynowym Motylem. Laureatka Wiktora i Złotego Ekranu. Odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, meksykańskim Orderem Orła Azteckiego oraz peruwiańskim, Za Wybitne Zasługi.
Kopia art. z Tygodnika Nadwiślańskiego numer grudniowy 2008 opublikowana tu za zgodą Autora.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|